piątek, 23 marca 2012

Las Fallas.

Las fallas, święto ognia, światła i hałasu, a jednocześnie najlepsza hiszpańska fiesta w jakiej, do tej pory przynajmniej, dane mi było uczestniczyć. Już na samym początku czuję się zmuszona zaznaczyć, że jeśli tylko ktoś będzie miał kiedyś okazję być w Walencji na las fallas, to niech tej okazji nie zmarnuje, bo to zdecydowanie najlepszy okres w roku w jakim warto to sympatyczne miasto odwiedzić. Ale po kolei.
Zdaję sobie sprawę, iż nie wszyscy musza wiedzieć co to w ogóle jest las fallas, z czym to się je, a raczej pali. A więc trochę teorii na początek. Las fallas to duże figury wykonane z lekkich, łatwopalnych materiałów o drewnianym "sercu", czyli wewnętrznej konstrukcji, na której się trzymają. Przykładowa falla reprezentuje się takowoż:



Każda falla składa się z jednej, dużej centralnej figury i otaczających ją kilu pomniejszych. Ideą generalną jest przedstawienie różnych społecznych wad, stworzenie ich karykatury, by następnie spalić to wszystko w trzy diabły  w czasie ostatniej nocy fallas.
Ale skąd w ogóle taki zwyczaj? Tradycyjnie mówi się, że swoje korzenie ma on w ciesielskim obyczaju spalania resztek i odpadów ze swoich zakładów w celu uczczenia ich patrona, św. Józefa. Jednak większość kulturoznawców przychyla się do bardziej zamierzchłej historii owego święta łącząc go z pogańskimi zwyczajami palenia ognisk na początku wiosny, aby oczyścić i spalić wszystko co stare, martwe i zastygłe. Symbol przejścia do nowego życia. Pierwsze wzmianki o fallas pochodzą z pierwszej połowy XVIII wieku, kiedy to na ulicach Walencji płonęły ogniska tak nazywane. (falla w średniowiecznym walenckim znaczy ni mniej ni więcej tylko pochodnię używaną przez strażników do oświetlania swoich wież). Powoli do palonych stosów dodawano kukły osób, z których chciano zażartować lub poironizować i tabliczki opisujące owe persony. W ich tworzeniu brali udział praktycznie wszyscy mieszkańcy poszczególnych dzielnic. Przy fallas palono również stare meble i niepotrzebne sprzęty domowe, jako symbol zakończenia tego, co stare i rozpoczęcia tego, co nowe. Pierwsze falle bardziej artystyczne zaczęto tworzyć pod koniec XIX stulecia. I od tamtej pory przyjmują one kształt znany do dziś. Według hiszpańskiej wikipedii dziś w samej tylko Walencji stawia się 385 fallas, a do tego dochodzą figury tworzone również w innych miasteczkach i wioskach prowincji.
    Obecnie budową fallas przez cały rok zajmują się casales falleros, czyli stowarzyszenia falleros, ludzi, dla których las fallas to nieomal sens żywota. Ilość casales na metr kwadratowy jest różna, największe ich skupienie występuje zdecydowanie w centrum, przy mojej ulic są aż 3. Każdy taki casal wystawia dwie falle - jedną normalną i jedną dziecięcą np. taką jak ta:


A oprócz tego stawia sięogromny namiot, w którym to owi falleros obiadują, wieczerzają, śniadają i słuchają niezwykle głośno i natarczywie hiszpańskiej muzyki dyskotekowej wątpliwej jakości do 4 nad ranem :). W związku z powyższym w fallas normalni ludzie mają wybór bądź do 4 nie wracać do domu, bądź wrócić na tyle pijanym, by zasnąć mimo dyskotekowego techno ruszającego szyby w oknach. Każdy casal ma swoją grupkę falleros y falleras, którzy ubrani w piękne tradycyjne stroje maszerują po Walencji machając i generalnie po prostu będąc pięknymi, w towarzystwie orkiestry grającej skoczne i wesołe utwory. To ostatnie jest na prawdę bardzo miłe.
Niezwykle ważnym elementem fallas jest hałas. I chodzi tu nie tylko o orkiestry i uliczne dyskoteki. Nie ma fallas bez petard. I to dużej ilości petard. Ogromnej ilości petard. Każdego dnia na rynku odbywa się mascleta - około dziesięciominutowy pokaz (choć tak naprawdę trudno nazwać to pokazem, gdyż zmysłem najważniejszym w tym przypadku nie jest wzrok, a słuch) wybuchów petard i sztucznych ogni. Odbywa się to o godzinie 14, więc sztuczne ognie nie są widowiskowe. Najważniejszy jest rytm wybuchów, który wprawia w dziwny stan podwyższenia adrenaliny i euforii. Ciężko to sobie wyobrazić, jeszcze trudniej opisać, ale warto przeżyć, wrażenie jest niesamowite. Oprócz owej dużej masclety, mamy do czynienia z jakimś milionem wybuchów dziennie. Generalnie las fallas przypominają wojnę, z każdej strony dochodzą strzały, a czasem wręcz huk bomb. Petardy rzucają wszyscy. W teorii bawią się najlepiej dzieci, w praktyce jeszcze lepiej spędzają czas ich ojcowie. Generalnie po dość krótkim czasie się do tego wszystkiego przyzwyczajamy, ale mimo wszystko uważam, że niektórych petard sprzedawać się nie powinno. Np. tych, które tutaj nazywają się "borrachos" czyli pijani, petardy, które po odpaleniu wyrzucają snopy iskier i poruszają się wraz z ruszającym się powietrzem. Innymi słowy - jeśli uciekasz, petarda po prostu leci za tobą. I, jeśli nie zmieni trajektorii lotu, może wybuchnąć prosto w twarz.
Tyle fallerowej teorii i wprowadzenia. A jak to wszystko wygląda w praktyce?
Zanim zaczniemy czytać i oglądać jak to też fallas wyglądały w tym roku, zalecam włączenie sobie tegoż to znanego wszystkim utworu:



Dlaczego? Gdyż w te fallas był on wszechobecny na ulicach, w klubach i dyskotekach, a nawet w repertuarze orkiestr falleras. Dlatego wydaje mi się, że odda doskonale klimat:P.
Dzieci i młodzież ma wolne już od czwartku, więc tak naprawdę impreza zaczyna się w środę wieczorem. I od tej pory miasto zamienia się w jedną wielką fiestę. Po głównych ulicach chodzą tubylcy i tysiące turystów pijąc piwko,  jedząc churros (grube paluchy z ciasta smażonego na głębokim oleju) , porras (większe churros), buñuelos (z dodatkiem dyni) i moje ulubione rellenos de crema (niezwykle kaloryczne i bardzo dobre duże churro wypełnione kremem i oblane czekoladą). Oczywiście nie może zabraknąć paelli na obiad (jeśli ktoś kiedyś chce zjeść paellę w Walencji gorąco polecam tę z cafe museu, najlepsza jaką jadłam). W czwartek i piątek ma miejsce la planta czyli termin ostateczny na zmontowanie i postawienie fallas. jak już wspomniałam, są ich setki. Zamieszczam tutaj tylko niektóre:














































Sobota i niedziela to już zupełne "nicnierobienie". Zresztą w trakcie fallas przez całe 5 dni ma się wrażenie, że jest niedziela. To czas największej ilości przemarszów falleros przez miasto, co wraz z towarzyszącymi ich orkiestrami rozwesela całą Walencję bardzo miło i sympatycznie.


Fallera nowoczensa:
















To również dni, w których odbywa się ofrenda. Na Plaza de la Virgen przybywają delegacje wszystkich casali w mieście i prowincji, by złożyć kwiaty w ofierze Matce Boskiej od Osób Opuszczonych, patronce miasta. Na placu stawia się ogromną figurę-rusztowanie o kształcie stożka z głową Matki Boskiej, którą następnie przystraja się milionami kwiatów. Jest to niewątpliwie piękny akcent chrześcijański w całym tym pogańskim szaleństwie. W końcu jakoś trzeba odkupić to pięciodniowe fiestowanie w trakcie Wielkiego Postu:).






W niedzielę wieczorem odbywa się la Nit del Foc, noc ognia, czyli spektakularny pokaz fajerwerków. Ja niestety tam nie dotarłam, ale wrzucam jedno zdjęcie fajrwerka również:)



Ale nie oszukujmy się. Najważniejszy jest poniedziałek. Ostatni dzień, w którym możemy podziwiać fallas i przepiękna i niezapomniana noc ich palenia. Zabawę trzeba zdecydowanie zacząć od masclety na rynku, choć jeśli ją przegapimy to czeka nas jeszcze wiele mniejszych masclet, gdyż każdy casal urządza swoją:



Warto przejść przez la Plaza de la Virgen, gdzie Maryja jest już zupełnie ubrana w swój kwietny płaszcz, a cały plac pachnie niczym kwiaciarnia lub plantacja tulipanów:)










Następnie obowiązkowa paella i truskawkowe daikiri, ewentualnie mojito. jak szaleć to szaleć! My urozmaiciliśmy sobie przeżycia dodatkowo jabłkową sziszą i polską żubrówką:)



Przed spaleniem fallas warto odwiedzić również Rusafę, dzielnicę, w której możemy co roku odnaleźć imponujące instalacje świetlne. Gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, po prostu i najzwyczajniej w świecie mnie zatkało:














 I tak krążąc po Walencji, popijając piwko, przystając tu i ówdzie, żeby potańczyć przy bębnach, na których to grają liczne grupy w całym mieście, mija nam czas, aż nadchodzi północ. Północ, czyli la crema! Najbardziej niesamowita i robiąca wrażenie część las fallas. Kilkumetrowe ogniska płoną w całej Walencji, na placach, na skrzyżowaniach, miedzy domami. Oczywiście spalenie falli nie polega tylko na podłożeniu ognia. Jest przepiękny spektakl, który zaczyna się pokazem fajerwerków, a następnie petard, z których ostatnia zapala fallę widowiskowym wybuchem. Oczywiście, im większa falla, tym przedstawienie trwa dłużej i jest bardziej okazałe. Ale mi osobiście bardziej podobało się palenie fallas mniejszych, gdyż ilość ludzi była mniejsza i bez problemu można było stać nawet 5 metrów od ogniska. Przy spaleniu każdej z figur obecni są strażacy kontrolujący stan budynków i drzew obok, tak więc przykrych wypadków, z tego co wiem, nie było. Jako że strażaków Walencja ma ilość ograniczoną, palenie fallas trwało do około 3 nad ranem.






























I to, co wydało mi się niezwykle symboliczne: W trakcie cremy spadł ulewny deszcz. Lało jak z cebra. Nie przeszkadzało to spalić się figurom, które podlano benzyną, ale wielu ludzi uciekło do domów. Jednak jeśli ogień ma być symbolem oczyszczenia, to zmywająca resztki wody ową symbolikę przepięknie uzupełniła.

Następnego dnia lało również. Ta nagła zmiana pogody i niezwykła wręcz szybkość z jaką usuwano z ulic pozostałości pięciodniowej imprezy, sprawiła, że całe fallas zdawały się być tylko nierealnym snem. Pięknym i godnym zapamiętania.
Las fallas powinny być przystankiem obowiązkowym każdego, kto lubi się bawić. Bo to jedna wielka zabawa.